sobota, 17 stycznia 2015

10

           
                   Spędziłam z Travisem całkiem miło czas. Okazał się świetnym rozmówcą. Czas przy nim leciał niemiłosiernie szybko i w świetnej atmosferze. O dziwo czułam się w jego towarzystwie całkiem swobodnie i mojej głowy nie zaprzątały niechciane myśli. Kiedy siedzieliśmy obok siebie i oglądaliśmy jakiś film na jego laptopie usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Od razu poderwałam się z mojej półleżącej pozycji i zaczęłam nerwowo rozglądać się za urządzeniem. Nie używałam go dzisiaj w ogóle i nawet nie pamiętała, gdzie zostawiłam go poprzedniej nocy,
- W torebce, na przedpokoju, na półce - powiedział spokojnie Travis, śmiejąc się pod nosem. Od razu pędem ruszyłam we wskazane miejsce. Oczywiście musiałam się po drodze potknąć o kabel od ładowarki od laptopa. Na szczęście w porę złapałam się futryny i moja twarz uniknęła bliskiego kontaktu z podłogą. Kilka sekund później stałam koło małej półeczki wiszącej na przedpokoju i grzebałam w mojej torebce. Jakim cudem upchałam tam tyle niepotrzebnych pierdół?! W końcu dokopałam się do mojego telefonu i z czułością przytuliłam go. Oparłam się o ścianę i odblokowałam urządzenie przejeżdżając palcem po ekranie. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy był SMS od Molly.


Nie żebym ci matkowała, czy coś, ale nie ma cię pół dnia i tak troszkę się martwię. I pamiętaj, nie chcę zostać ciocią w tym wieku!

   Zaśmiałam się pod nosem czytając treść wiadomości. 
- Czyżby Molly się martwiła? - zaśmiał się Travis, stając obok mnie i zaglądając mi przez ramię. 
- Dokładnie. W ogóle, która jest godzina? - zapytałam znienacka, zupełnie zapominając o tym, że mam w dłoni telefon, w którym mogłabym to sprawdzić. Travis był chyba bardziej ogarnięty niż ja, bo odblokował trzymane przeze mnie urządzenie i spojrzał na mnie. 
- O właśnie ta - zaśmiał się i odsunął troszkę dalej. Fakt, odległość między nami w tamtym momencie wynosiła zaledwie kilka milimetrów. Przygryzłam wargę i spojrzałam na telefon. Było już sporo po szesnastej. - O matko, ale się zasiedziałam! 
- Faktycznie, troszkę - odparł po chwili szatyn.- Odprowadzę cię. Jeśli chcesz, oczywiście.
- Jasne - odpowiedziałam z uśmiechem. Wracanie samej byłoby nierozsądne, głównie z racji tego, że nie wiedziałam gdzie jestem. Travis szybko się zebrał, więc i ja narzuciłam na siebie swoją kurtkę i założyłam buty. A jak ja w nich dojdę, bo Bóg wie ile będziemy szli, to pozostanie tajemnicą. Nigdy nie przepadałam za szpilkami, nie żebym nie umiała w nich chodzić, bo umiałam i to całkiem nieźle. Jakieś dwa lata temu napadła mnie faza na te buty i chodziłam w nich praktycznie non stop dopóki mi nie zbrzydły. Teraz zakładałam je jedynie okazjonalnie, na imprezy czy jakieś większe wyjścia i chyba już odzwyczaiłam się w nich chodzić gdzieś na dłuższą metę. Po chwili oboje byliśmy gotowi do wyjścia. 


*pół godziny później*

           Droga okazała się być naprawdę długa, a my, oczywiście bardzo mądrze, postanowiliśmy się przejść. Mimo wszystko droga okazała się być bardzo przyjemna. Nawet nie zauważyłam kiedy większość już przeszliśmy i zaczęliśmy iść w kierunku, który mniej więcej kojarzyłam. Starałam się przez całą drogę jak najwięcej rozglądać, by zapamiętać jak najwięcej z tej "wycieczki". W pewnym momencie do moich nozdrzy dotarł drażniący zapach dymu tytoniowego. Obróciłam się w stronę Travisa, który jak gdyby nigdy nic szedł obok z papierosem w ustach. Zupełnie zapomniała o jego nałogu. Odchrząknęłam, co zwróciło jego uwagę. 
- No co? - zapytał, unosząc brew i wyjmując papierosa spomiędzy warg. 
- Musisz? - zapytałam, wskazując głową na fajka. 
- Nie sądziłem, że ci to przeszkadza - powiedział, dopalając go do końca. Potem rzucił niedopałek na chodnik i przygniótł czubkiem buta. Powiedziałam tylko bezgłośne dziękuję i ruszyliśmy dalej. Przeszliśmy może kilka metrów, kiedy zza rogu usłyszeliśmy głos, który krzyknął:
- Siema, Travis! - Automatycznie spojrzeliśmy na siebie, a potem na miejsce, z którego usłyszeliśmy głos. Kiedy właściciel owego głosu wyłonił się zza rogu mina szatyna od razu zmieniła się w lekki uśmiech. Czyli go znał, nie było tak źle.
- Cześć, Chris - przywitał się.
- Dawno się nie widzieliśmy - zaczął temat nowo przybyły. Od razu zmierzyłam go wzorkiem. Krótko ścięte blond włosy, bystre niebieskie oczy, wąskie usta wygięte miał w złośliwym uśmieszku. Była bardzo wysoki i dobrze zbudowany, nie, to mało powiedziane, on był typowo napakowany i przez to cholernie mnie przerażał. Nie zwracałam uwagi na to o czym rozmawiali, jedynie modliłam się w duchu żeby już przestali i żebyśmy stąd poszli. Ten koleś na prawdę mnie przerażał.
- Twoja dziewczyna? - zapytał w pewny momencie, wskazując głową na mnie. Natychmiast się spięłam, a moje serce zaczęło mocniej bić. W filmach takie rzeczy nigdy nie kończyły się dobrze.
- Koleżanka - odparł Travis.
- Ładna - skomentował od razu, przyglądając mi się. Zrobił krok w moją stronę, a ja natychmiast cofnęłam się do tyłu i schowałam lekko za szatyna.
- Łapy z daleka - warknęłam przez zaciśnięte zęby. Chris od razu cofnął się unosząc dłonie do góry.
- Pogadamy kiedy indziej - rzucił do Travisa i odszedł jak gdyby nigdy nic. Szatyn spojrzał na mnie unosząc brew,  a ja tylko wzruszyłam ramionami.


*Piętnaście minut później*

               Molly rzuciła mi się w ramiona od razu po tym, jak przekroczyłam próg mieszkania. 
- Ja już pójdę -powiedział Travis stojący za mną. Zaśmiał się z reakcji rudej na mój powrót. - Chyba nie sądziłaś, że zrobię jej krzywdę? 
- A tylko byś spróbował! - pogroziła mu, starając się zachować poważna minę, ale średnio jej wyszło i po chwili wszyscy wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem. - Ale ciocią nie będę, nie? - zapytała całkiem poważnie, patrząc to na mnie to na Travisa.
- Za kogo ty mnie masz?! - udałam oburzoną i szturchnęłam ją w ramię. Znowu się zaśmialiśmy.
- Serio idę, mam jeszcze coś do załatwienia - odezwał się szatyn. - Cześć dziewczyny.
- Cześć - odpowiedziałyśmy mu równocześnie.
- Dasz mi się ogarnąć? - zapytałam Molly, która wciąż mnie przytulała.
- A, tak, jasne.- Odsunęła się ode mnie i pozwoliła mi odejść. Od razu poszłam do pokoju, który obecnie zajmowałam i odszukałam jakiś wygodnych ubrań. Padło na czarne legginsy i biały t-shirt z napisem. Do tego dołożyłam czystą bieliznę i udałam się do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i ogólnie się odświeżyłam. Wykąpana i przebrana dołączyłam do Molly, która siedziała na kanapie w salonie i oglądała telewizję. Rzuciłam się na wolną przestrzeń obok niej i wspólnie zaczęłyśmy szukać czegoś ciekawego do obejrzenia.
- Jakim cudem znalazłaś się u Travisa? - zapytała nagle, patrząc na mnie.
- Wiesz, no, tak wyszło - odparłam.
- To znaczy? - drążyła temat.
- Nie wiem, no! Troszkę za dużo wypiłam i nie pamiętam - jęknęłam, chowając twarz w poduszce.
- Troszkę? - Molly bywała upierdliwa.
- No nie wiem! - wymamrotałam. - Po kilku drinkach straciłam rachubę. Musiałam jakoś odreagować, no wiesz...
- Rozumiem - odparła i poklepała mnie po plecach. - Nie znam Travisa zbyt dobrze, dlatego wolałam się upewnić, czy wszystko okej.
- W całkowitym porządku - odpowiedziałam. - Travis jest fajnym gościem. Tylko ma nieciekawych znajomych.
- To znaczy?
- Spotkaliśmy jednego z jego znajomych, był całkiem przerażający i podejrzany.
- Travis też był taki na początku, kiedy Josh go do nas przyprowadził. Ale chyba przy nas znormalniał.
- Też był taki, to znaczy?
- Szemrane interesy, nieciekawe towarzystwo. Rozumiesz? Nie od początku był w porządku gościem.
- Nie wyglądał na takiego... No może troszkę.
- Sama widzisz, dlatego wolałam się upewnić.
Na tym zakończyłyśmy naszą rozmowę i do końca dnia wkręciłyśmy się w jakąś brazylijską telenowelę, której leciał akurat jakiś maraton.


                Stałam na moście, opierając się o barierkę i patrząc przed siebie na płynącą rzekę. Delikatny wiatr targał moje włosy i powiewał letnią sukienką. Czekałam na coś, a może na kogoś... W pewnym monecie mój wzrok powędrował w lewą stronę, a twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Moim oczom ukazał się roześmiany James, który zmierzał w moją stronę sprężystym krokiem. Oderwałam dłonie od barierki i jak w amoku podążyłam w jego stronę. Nie mogłam przestać się uśmiechać, wszystko od razu wydało się piękniejsze. Nie zwracałam uwagi na nic innego, prócz niego. W ułamku sekundy stał się centrum mojego świata. Kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się poczułam jak mięknął mi nogi, a serce przyspiesza swój rytm. Kiedy w końcu znaleźliśmy się blisko siebie wpadłam mu w ramiona wtulając twarz w jego tors. Do moich nozdrzy dotarł cudowny zapach jego perfum. Używał ich odkąd powiedziałam mu, jak bardzo mi się podobają. Czułam jego dłonie błądzące po moich plecach i co jakiś czas zahaczające o moje włosy. Odetchnęłam głęboko i odchyliłam głowę by spojrzeć na jego twarz. Uśmiechał się, a radosne iskierki tańczyły w jego oczach. Przygryzłam wargę i delektowałam się tą chwilą. Nagle poczułam jakby ktoś kopnął mnie z całej siły w brzuch, co sprawiło, że odleciałam kilka metrów dalej i upadłam na kolana. Nagle wszystkie odgłosy natury ucichły, a wokół zrobiło się niesamowicie ciemno. Uniosłam wzrok i spojrzałam przed siebie. James wciąż tam był, wciąż się uśmiechał, ale w jego oczach nie było już emocji. Były puste. Moi ciałem wstrząsnął dreszcz przerażenia. Podniosłam się z ziemi, nie odrywając wzorku od blondyna, który wyciągnął dłoń w moją stronę. Zrobiłam krok do przodu by ją ująć, ale wtedy on się po prostu rozpłynął. Krzyknęłam krótko i ponownie upadłam na kolana. 


                 Otworzyłam oczy i zamrugałam kilkakrotnie powiekami. Zupełnie nie wiedziałam, co mam myśleć. James przyśnił mi się dopiero pierwszy raz od tamtego dnia. Tak jakby to miało jakieś głębsze znaczenie. Może chodziło to, że to już czas zapomnieć o przeszłości? Że muszę zacząć żyć nowym życiem? Spróbować być szczęśliwą?


____________________
Siemaneczko! :D Znów mnie nie było dłuugo, ale nie mogłam znaleźć w sobie weny. Ten rozdział jest szczerze do bani. Miał być na 6 stycznia, kiedy to temu oto blogowi stuknął roczek! No niestety miałam napisany początek dwa dni przed, a kiedy miałam go dokończyć dzień przed to się rozchorowałam i nie miałam siły wstać z łóżka, no cóż. Potem nie było weny, była szkoła, bla bla bla... Odkryłam w sobie bardzo ciekawą rzecz, im bardziej jestem szczęśliwa tym mniej mam weny. Od wczoraj znów jestem samotnym wilkiem i od razu naszła mnie wena. W ogóle miłośc i związki są do kitu, przez to zrobiły się ze mnie takie ciepłe kluchy... Ale kumpel kazał mi być twardą jak żeli, czy coś, więc będę twarda! Boże, opiszę tu całe swoje życie, ale co tam. Czekałam rok żeby zejść się z moim "wymarzonym" chłopakiem, a jak to się stało to pobyliśmy miesiąc ido tego ja zerwałam i nie jest mi nawet smutno, ba, mam tak wyjebisty humor, że łojezu. Jestem pojebana, wiem! Jest 2:11, to dobry czas żeby iść spać!
Dobranoc! ;*
PS. Melodia ma dziś urodzinki, soł STO LAT KOCHANA ;*******

Obserwatorzy