piątek, 18 kwietnia 2014

04

*James*

      Kiedy ruszyliśmy starałem się nie myśleć o tym wszystkim. Skupiałem się na drodze przede mną. Mimo wszystko wciąż myślałem o Emily. Zastanawiałem się czy ona na prawdę coś do mnie czuła, czy to był jedynie impuls? Pierwszy zakręt. Żołądek podszedł mi do gardła, kiedy o mało co nie zderzyłem się z rozpadającą się ścianą jednego z budynków. Na szczęście w porę udało mi się skręcić. Jadąc dalej próbowałem nie myśleć o brunetce, bo to mogło poskutkować czymś gorszym niż ostatnio. Jednak jej osoba wciąż tkwiła w mojej głowie. Drugi zakręt. Jeszcze drugie tyle i znów wszystko wróci do normy. Znów będę mógł ją przytulić, pocałować, być prazy niej. Wciągnąłem duża dawkę powietrza do moich płuc i skupiłem się na drodze. Moje serce waliło jak oszalałe.Miałem wrażenie, że za chwilę wyrwie się z mojej piersi i zostanie gdzieś daleko za mną. Trzeci zakręt. Jeszcze chwila i to się skończy. Celowo dodałem gazu, chciałem to jak najszybciej skończyć. Co ja sobie myślałem, kiedy deklarowałem się, że wezmę udział?! Mimowolnie wyprzedziłem jednego z zawodników, chyba nie był zadowolony z tego faktu. Ja tylko chciałem to skończyć, okej? W lusterku zauważyłem, że był na prawdę wkurzony i zaczął przyspieszać. W pewnym momencie poczułem silne uderzenie z prawej strony. Jedno z nich wytrzymałem, ale drugie rzuciło mną i motorem na pobliską ścianę. Przeraźliwy ból przeszył moją nogę, kiedy coś ciężkiego zwaliło się na nią. Leżałem w tak niewygodnej pozycji, że nie mogłem zobaczyć co to właściwie było. Uderzenie było na prawdę mocne, gdyż czułem ból w każdej cząstce mojego ciała. Spojrzałem w bok, nie widziałem już nikogo, to mogło znaczyć, że skończyli wyścig, czyli był szansa, że ktoś mnie znajdzie.

*Emily*

Wszyscy kończyli wyścig, jednak nigdzie nie mogłam znaleźć Jamesa. Serce mi zamarło, a co jeśli coś mu się stało po drodze, a nikt nie raczył mu pomóc?! Starłam się uspokoić, jednak czarne myśli nie dawały i spokoju. o dłuższej chwili jeden z motocyklistów podjechał do mnie i zdjął kask. Sądziłam, że to kolejny facet szukający sobie panienki na jedną noc, więc chciałam jak najdyskretniej odejść. Mój pech chciał, że facet złapał mnie za rękę i nie zamierzał puścić. Myślałam, że umrę, nie dość, że James był nie wiadomo gdzie, to jeszcze ten koleś. 
 - Ej mała czekaj - rzucił. Moje mięśnie automatycznie spięły się. - Wiem, gdzie twój chłoptaś - dodał, jakby od niechcenia. Od razu odwróciłam się w jego stronę. Uniosłam brew w pytającym geście.
 - Znokautowałem go jakieś pięćdziesiąt metrów stąd. Jeśli się pospieszysz, może będzie jeszcze dychał - ostatnie słowa powiedział bardzo cicho. No myślałam, że  gościa zabiję na miejscu. Jak on mógł zrobić coś takiego?! Wściekłość we mnie buzowała, jednak nie o to chodziło. Musiałam znaleźć Jamesa! Zaczęłam przeciskać się przez tłum ludzi gratulujących zwycięzcy. Oberwało mi się parę razy z łokcia, koś wylał na mnie chyba piwo, ludzie zupełnie nie zwracali na mnie uwagi. Kiedy znalazłam się na w miarę wolnej przestrzeni rozejrzałam się dookoła i ruszyłam biegiem w stronę, z której wszyscy nadjechali. Nie zwolniłam ani na chwilę, dopóki nie zobaczyłam go. Leżał, a motor przygwoździł jego nogi do ziemi. Na chwilę moje serca stanęło, wyglądał jakby był martwy. Po chwili zalazłam się obok niego. Przyklęknęłam i dotknęłam jego twarzy. Jego oczy automatycznie się otworzyły. Ciężki kamień spadł mi z serca. Żył - to najważniejsze.Wzięłam głęboki wdech i dokładnie zeskanowałam wzrokiem jego ciało.  Nie wyglądał najlepiej. Jego twarz, zabrudzoną przez kurz, który musiał się unieść po jego upadku, wykrzywił grymas, kiedy próbował się podnieść. Dłonie mi cały czas drżały, co ja gadam, trzęsłam się jak galareta! Nigdy nie byłam w podobnej sytuacji i totalnie nie wiedziałam co mam zrobić.
- Emily, uspokój się. Będzie okej, tylko muszę się wydostać spod motoru - powiedział nad wyraz spokojnym głosem. Jak on mógł być tak spokojny?! Ja umierałam ze strachu. Dobra, Emily, ogarnij się, musisz mu pomóc - powiedziałam sobie w myślach i wciągnęłam powietrze, wypuszczając je przez usta. Wstałam i podeszłam do pojazdu, przygniatającego nogi Jamesa. Obeszłam je z każdej możliwej strony. Spróbowałam go podnieść, jednak bez skutku. Siła w moich rękach była na prawdę niewielka.  Opadłam na ziemię, a wokół mnie natychmiast uniosło się pełno kurzu.
- Trzeba wezwać pomoc - powiedziałam, wyciągając telefon z kieszeni.
- Daj spokój - James położył dłoń na mojej ręce. Spojrzałam na niego zdziwiona. - Będą przez to same kłopoty. Jeszcze policja się dowie, wiesz, że to nie może się tak skończyć.
- James! Jeśli ktoś ci za chwilę nie pomoże to Bóg wie co się z tobą stanie!  Skąd wiesz, że nie masz jakiś urazów wewnętrznych?! - krzyknęłam na niego, wiem, że nie powinnam, nie kiedy był w takim stanie,ale kurczę no, jak on mógł tak to wszystko lekceważyć?! Wziął głęboki wdech i już chciał dalej kontynuować te dyskusję, jednak ktoś mu przeszkodził. Prawie dostałam zawału, kiedy usłyszałam za sobą głos Tony'ego.
- Już myślałem, że was nie znajdę - powiedział, poważnym tonem. - Jedne z tych kolesi powiedział mi, że tu jesteście i pomyślałem, że przyda wam się pomoc.
          Kamień spadł mi z serca. Już myślała, że nic się nie da zrobić, a tu proszę. Tony pomógł mi się podnieść z zimnej ziemi i bez trudu zdjął motor z nóg Jamesa. Nim pomogliśmy mojemu przyjacielowi wstać wzięłam Tony'ego "na stronę".
- Tony, czy mógłbyś zabrać nas do szpitala? - zapytałam cicho.
- Jasne, w sumie miałem w planach to zrobić - odparł natychmiast.
- Tylko, proszę, nie mów nic Jamesowi. On nie chce sprawiać nikomu kłopotów. - Szatyn pokiwał głową na znak, że zrozumiał. Podeszliśmy do Jamesa, który wciąż leżał na ziemi, co nie bardzo mu się podobało. Bez trudu udało nam się podnieść go do pozycji stojącej. Blondyn starał się opierać ja najmniejszy ciężar swojego ciała na moich ramionach, jednak przez wyraźnie obolałe nogi nie bardzo mu się o udawało. Widziałam jak zaciskał zęby byle by tylko nie pokazywać jak go to wszystko cholernie boli.
- Poczekajcie chwilę, przyprowadzę tu samochód, będzie szybciej niż gdybyśmy mieli iść - rzucił Tony i nie czekając na naszą odpowiedź ruszył przed siebie.
- Emily - odezwał się po dłuższej chwili James. - Przepraszam, nie tak to miało być.
- Nie, James, daj spokój, nie mogłeś przewidzieć - odparłam szybko.
- Mogłem, to było oczywiste! - zarzucał sobie. - Gdybym się na to nie pisał wszystko byłoby inaczej , na prawdę cię przepraszam. - Kiedy wyrzucił z siebie te słowa widocznie mu ulżyło. Przygryzłam wargę i niepewnie na niego spojrzałam. To była beznadziejna sytuacja. Miał rację, to nie musiało się tak skończyć. James widział, że zamartwiałam się tym wszystkim, więc w geście otuchy złapał mnie za dłoń i splótł nasze palce. Uśmiechnęłam się pod nosem, jeśli wyjdzie z tego cały to wszystko może się w końcu ułożyć. Moglibyśmy być razem szczęśliwi. Po chwili przed nami zaparkował Tony swoim samochodem. Jak najostrożniej wsadziliśmy do niego Jamesa, a sami zajęliśmy miejsca z przodu. Dyskretnie spojrzałam na szatyna, by James niczego nie podejrzewał. Ten tylko kiwnął głową, czyli nasz układ był wciąż aktualny. Po chwili byliśmy już w drodze do szpitala. Tony starał się unikać wyboje i dziury w drodze, a ja co chwila patrzyłam na blondyna, którego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. Nienawidziłam patrzeć na cierpienie moich bliskich, miałam wtedy ochotę  wziąć to wszystko na siebie. Ze względu na późną porę samochodów na drodze było niewiele. Przez cały czas patrzyła to na Jamesa, to w okno obok mnie. Starałam się nie myśleć o tym, co tak na prawdę może u być. Byleby wyszedł z tego cały. Po chwili wyczułam wibrację mojego telefonu. Szybko wyciągnęłam go z kieszeni i odblokowałam, przejeżdżając palcem po ekranie. Dostałam wiadomość od Adama z pytaniem czy wszystko w porządku. W dużym skrócie napisałam mu o całym zdarzeniu. Kiedy wysłałam SMS'a spojrzałam na Jamesa. Zauważyłam zdezorientowanie na jego twarzy. Zacisnęłam palce na brzegu fotela, za chwilę wybuchnie. Blondyn nienawidził kłamstw, a wcześniej prosił bym nie wiozła go do szpitala, a tu o.
- Emily, gdzie jedziemy? - zapytał dość spokojnie. Przełknęłam głośno ślinę i odpowiedziałam równie spokojnie.
- Do szpitala.
- Przecież prosiłem cię, żebyśmy nie jechali do żadnego cholernego szpitala! - warknął, nieźle wkurzony.
- A ja ci mówiłam, że nawet nie wiesz co ci jest! - krzyknęłam na niego. - Przecież widzę, do cholery, że cię boli,daj sobie pomóc!
- Emily...- zaczął, ale Tony mu przerwał.
- Jesteśmy an miejscu i proszę, nie kłóćcie się w środku, wezmą was jeszcze za nienormalnych. Odetchnęłam głęboko i otworzyłam drzwi. Chłody podmuch wiatru uderzył w moją twarz. Po kilku minutach wszyscy zmierzaliśmy do drzwi głównych szpitala.

              Tony stał przy recepcji i rozmawiał z jakąś młodą, niezbyt rozgarniętą kobietą. Ja z Jamesem siedzieliśmy na krzesłach i czekaliśmy na jakiekolwiek informacje. Szczerze nienawidziłam szpitali, tej wszechobecnej bieli i okropnego zapachu, który kojarzył mi się z chorobą i śmiercią.
- Ems, przepraszam, nie powinienem tak na ciebie naskakiwać. Chciałaś dobrze -  odezwał się nagle blondyn.
- W porządku, James - odparłam cicho. Przyjaciel złapał mnie za rękę i tak trwaliśmy, bez ruchu, dopóki nie przyszedł Tony.
- Lekarz zaraz przyjdzie - powiedział i usiadł obok mnie. W milczeniu czekaliśmy na przybycie jakiegokolwiek lekarza. Po kilkunastu minutach przed nami stanął wysoki mężczyzna po czterdziestce. Trzymał w ręku podkładkę z jakimiś kartkami, i patrzył  an ans badawczym spojrzeniem.
- Który z was to James McLevis? - zapytał, mierząc z długopisu to w Jamesa to w Tony'ego. Blondyn niepewnie podniósł się z krzesełka,a ja natychmiast zerwałam się na równe nogi, przytrzymując przyjaciela za ramię. Trochę nam zajęło dostanie się do odpowiedniej sali, ze względu na obolałego Jamesa. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu , lekarz kazał mi wyjść, żeby mógł w spokoju go zbadać.  Wyszłam na korytarz i przeczesałam dłonią włosy. Tony od razu zauważył moje roztargnienie i przygarnął mnie do siebie.Czułam, że wszystkie tamy we mnie pękają. Łzy spływały po moich policzkach. To nie miało się tak skończyć! Szatyn starła się mnie jakoś uspokoić, jednak na próżno. Nie wiem ile tak staliśmy, jednak po jakimś czasie udało mi się uspokoić i w nerwach czekałam na jakieś wiadomości. Stałam przestępując z nogi na nogę  i wpatrywałam się w drzwi sali, za którymi siedział James. W końcu drzwi otworzyły się i wyjechał z nich James na wózku prowadzonym przez pielęgniarkę. Za nimi wyszedł lekarz notując coś w swoich papierkach. Od razu do niego doskoczyłam.
- Co z nim? - zapytałam szybko.
- Czy jest pani kimś z rodziny? - zapytał nieco znudzonym głosem.
 - Nie, ale, ugh, jestem jego przyjaciółką muszę wiedzieć, co z nim jest?! - wkurzyłam się i spojrzałam błagalnie na Tony'ego. Podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.
- No dobrze - odparł niechętnie mężczyzna. - Jeszcze nie wiemy wszystkiego, ale jest źle. Musimy zrobić dodatkowe badania, po nich będziemy wiedzieli więcej.
 Kiwnęłam głową i ruszyłam za lekarzem. I kolejna sala, kolejne minuty oczekiwania. Usiedliśmy na niewygodnych krzesełkach i czekaliśmy. Minuty dłużyły się niczym godziny. W pewnym momencie usłyszeliśmy czyjeś kroki z oddali. Skierowałam wzrok  w tamtą stronę i zobaczyłam Emmę i Adama. Przyjaciółka od razu podbiegła do mnie i przytuliła. Tony przywitał się z Adamem. Oboje żądali wyjaśnień, co, jak, gdzie, kiedy. Szatyn wszystko im opowiedział. Nie słuchałam ich, czekałam tylko na lekarza i wieści o Jamesie. Po kolejnych kilkunastu minutach pracownik szpitala wyszedł z sali i zaczął mówić:
- Odkryliśmy wiele obrażeń wewnętrznych, niestety zagrażających życiu pacjenta. Konieczna będzie operacja, następna doba pokaże, co z tego wyjdzie - opowiedział szybko. Usiadłam. Czemu to zawsze spotyka nas?! Cholera! Wzięłam głęboki oddech, nie mogłam się  rozklejać przy nim, ie tym razem. Po chwili pielęgniarka wyprowadziła wózek z Jamesem. Od razu podeszłam do niego.
 - Emily, będzie dobrze - powiedział, łapiąc mnie za rękę. Wtedy też tak mówiłeś - pomyślałam. Kiwnęłam głową. Odprowadziłam go aż do sali operacyjnej.
- Trzeba powiadomić jego rodziców - powiedział Adam, stając za mną. Kiwnęłam głową i podałam mu swój telefon, ja nie miałam siły rozmawiać jeszcze z nimi. Stałam przy drzwiach, opierając głowę o zimną szybę. Emma stanęła obok mnie i objęła mnie ramieniem. Oparłam głowę o jej ramię.

             Czas dłużył się niemiłosiernie. Stałam wciąż w tej samej pozycji, wpatrując się w przestrzeń za szybą. W między czasie dotarli do nas rodzice Jamesa. Byli równie zrozpaczeni co ja. Nie mieli pojęcia o wyścigach, więc to wszystko było dla nich jeszcze większym szokiem. Oboje krążyli w kółko, zamartwiając się o zdrowie jedynego syna. W końcu lekarz wyszedł do nas. Przywitał się z rodzicami mojego przyjaciela. Powtórzył to, co mówił wcześniej - następna doba zaważy na jego życiu lub śmierci.

            James leżał już w sali, lekarze pozwolili nam się z nim zobaczyć. Emma, Adam i Tony zrezygnowali z tego "przywileju". Ja przez chwilę się wahałam, jednak dołączyłam do państwa McLevis. Usiadłam na skraju jego łóżka i patrzyłam na jego spokojną twarz pogrążoną we śnie. Jego matka co chwila coś do niego szeptała, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Po jakimś czasie oboje wyszli by napić się kawy w szpitalnym barku. Zostałam z nim sama. Zajęłam miejsce na krzesełku obok łóżka i złapałam go za dłoń, tak jak on to robił, kiedy mnie pocieszał.
- James, proszę cię, nie zostawiaj mnie. Nie dam rady bez ciebie - szeptałam, gładząc kciukiem wierzch jego dłoni. W pewnym momencie usłyszałam przeciągły pisk. Spojrzałam na aparatury podłączone do jego ciała i serce mi zamarło. Od razu wybiegłam z sali i krzyknęłam:
- Wezwijcie lekarza!
___________________________________________________
PRZEPRASZAM BARDZO, BARDZO, BARDZO.  Nawet nie wiecie jak trudno było mi napisać ten rozdział, dlatego nie pojawiał się przez ponad miesiąc, przepraszam :C Jest do dupy, ale lepiej bym go nie napisała. Nie mogłam się przełamać do tej końcówki, wszystko we mnie krzyczało  NIE RÓB TEGO, GŁUPIA IDIOTKO! No, ale co zrobisz, nic nie zrobisz... Mam nadzieję, że następny nie będzie taki ciężki. Idę sobie popłakać w kącie, pozdrawiam :C 

Obserwatorzy